Rozpoczęłam trzeci miesiąc koczowniczego życia
u Rodzicielki, a tu wirus zawitał do PL i zrobiło się ciekawie. Choć
już
w ubiegłym
tygodniu uzupełniłam spiżarnię w kasze, soczewice i fasole, mąkę
też
kupiłam
na wypadek gdyby chleba zabrakło. Wczoraj w okolicznych piekarniach,
poza słodkościami
i chlebem fabrycznie foliowanym, półki były puste. Rodzicielka ma zakaz
wychodzenia do skupisk ludzkich, ale poszłyśmy
na spacer starając się omijać ludzi dużym łukiem. Mnie dopadła
panika, bo dezynfakuję klamki oraz wszystkie przyniesione do domu produkty. Płyny
do dezynfekcji kupiłam jeszcze w styczniu na wyjazd do Chin.
Wczoraj w kolejce obywatele donieśli o cwaniakach, którzy
naciągają
naiwnych na cudowne mydełka, które mają chronić przed wirusem. Mydełko
w cenie 3oo zł! Starszym osobom na jedzenie zabraknie ale kupią,
albo jeszcze lepiej, pójdą do kościoła na msze, bo polscy księża
za nic mają
ostrzeżenia
lekarzy i zakazy gromadzenia się, również apele papieża. Woda święcona nas
ochroni!
Dziś na okolicznym bazarku drzwi do wszystkich sklepików stoją
otworem a do środka zapraszane są po dwie osoby, ale żel do dezynfekcji rąk był
tylko w jednym. Pieniądze z ręki do ręki, bo starszi ludzie ani kart ani
telefonów do płacenia nie używają.
Miałam plan by przejechać rowerem 650 km w tydzień. Pożyczyłam
rower od Sister, ale… wiatr hula jak oszalały, deszcz szczodrze poi rośliny,
teraz nawet śnieg sypie. Narzekać nie będę, bo aura nie sprzyja spacerom więc
ludziska zostaną w domu i zaraza się nie rozprzestrzeni.
Będąc na przymusowym uchodzstwie, pożytecznie spędzam czas: joga
rano, po południu Zeus, bo dbam o siebie. Pomalowałam Rodzicielce przedpokój i kuchnię.
Z rozpędu lub z nudów pomaluję jeszcze salon, chyba, że sklep zamkną zanim
zdecydujemy o kolorze.