niedziela, 29 września 2019

tydzień za tygodniem


Zepsół się kilometromierz. Ostatni odczyt wskazuje 2.525 przejechanych kilometrow; chyba niezły rezultat w ciągu roku. Wypracowanie nowej rutyny niezbyt się udaje – jeżdżenia jest w sumie mało, bo wolę nogami machać na macie. W pracy jak to w pracy, coś się uda, coś nie, byle tylko nie brać tego do siebie.
Z okazji powstania partii odbyły się huczne obchody w instytucji, nawet wzięłam udział, z aparatem. Zabawne, jak wszyscy wrzucali na lokalngo komunikatora WeChatem zwanym zdjęcia i film, które zostały nakręcone w czasie uroczystości, ale niewielu pofatygowało się, choć wszyscy są tacy patriotyczni.
W ten weekend mieliśmy być w już Japonii i oglądać mecze rugby na żywo: bilety były zarezerwowane, hotele też, ale cena biletów lotniczych okazała się niebotyczna. Ech, oglądamy mecze na kanapie.
Ech, jesien czai się za rogiem: chłodne ranki i wieczory.



niedziela, 22 września 2019

tydzień 44/3 – lato nie chce odejść


Lato odrabia zaległości słoneczne, choć przyroda już przygotowuje się do jesieni: kwiaty przekwitają, żółkna liście, ale jeszcze nie opadają, choć cześć drzew dopadła dziwna zaraza co śkręciła im liście. Mam nadzieję, ze odrodzą się zdrowe wiosna. Nie narzekam na temperaturę, która oscyluje między 25-29 w dzien, bo kości lubię wygrzewać, ale Obywatel J woli chłód, więc równowaga w przyrodzie.
jesień w przedsionku
Pojawiły się dziwne robaczki czarne, które ząstapiły atakujące nas przez ostatnie dwa lata brązowe biedronki. Mamy teorię, że robaczki zjadają biedronki.
jeszcze latem
Instytucja atakuje informacjami o przestrzeganiu zaleceń najważniejszej, internet jest kontrolowany nieco bardziej, więc na wszelki wypadek nie czytam o tym, co się dzieje na południu tego pięknego kraju. Niech sprawę załatwią między sobą, co prywatnie myśle, zostanie ze mną. Klub herbaciano-wypiekowy jeszcze się po wakacjach nie rozkręcił, bo trochę nam się układ zajęć pozmieniał i trudno wszystko dopasować razem.
ostatki kwiatów

niedziela, 15 września 2019

tydzień 43/2 - na cudzym, czyli mieszkanie w wynajętym lokum


Pracodawca wynajął, sprowadziłam swoje pakunki, rozgościłam się, dokupiłam składaną szafę, bo wbudowana w ściane niewiele mieści. Mam swoje kwiatki, ozdóbki, narzuty i czuję się jak u siebie do czasu standardowej kontroli wyposażenia. Raz w roku, zjawia się ekipa od inwentaryzacji, w tym roku uzbrojeni nie tylko w listę wyposażenia, które powinnam mieć, ale też gościa, który sfilmował pomieszczenie. Wiem, że muszą, więc współpracuję, choć pakując  się w butach na jasny dywan nie wzbudzają mojej sympatii. Dobrze, że przyszli, gdy byłam w mieszkaniu. Dwa tygodnie pózniej niespodzianka, kolejna kontrola, której nie chciałam wpuścić, bo nikt mnie nie uprzedził, plus wkurzyła mnie osóbka z recepcji, która bez słowa wyjaśnień próbowała wepchnąć się do środka. Weszli, tym razem 4 osoby, 6 zostało na korytarzu, bo przedsionek mały i zamin się obejrzałam juz wpakowały się nowe osoby na dywan. Szybko zareagowałam tym razem: zdejmij buty, albo załóż ochronki, które nawet podałam. Prowadząca ekipę, wykazała się refleksem i chyba zrozumiemiem, bo ochronki założyła i czekała na moja komendę by wejść dalej. Zdziwiła mnie, bo jej pierwszym ruchem było otworzenie szafy... szukała szlafroków, które mam na wyposażeniu, gdyby spytała bym pokazała, bo są one głęboko schowane. Potem poszła do łazienki: kontrola ręczników i szuszarki... zanim doszłam do niej (najpierw musiałam powstrzymać napór obcych jednostek) już przeglądała półki ze środkami higieniczymi... może chciała sprawdzić, czy podpaski nie są przeterminowane.
Wiem, że to nie jest moje mieszkanie, ale oczekuję poszanowania mojej prywatności.


Poza tym, słońce świeci, obżarłam się słodyczy, pojezdziłam na rowerze, i ciągle jestem zasmarkana.
tandem-zawalidroga

niedziela, 8 września 2019

tydzień 42/1 - czyli jesień z rowerem w schowku


Tajemniczy wirus, który mnie dopadł w ostatni weekend, został spacyfikowany tabletką aspiryny. Do tej pory zastanawiam się co to było, bo: spuchły mi ślinianki i plecy bolały jak po obiciu kijem, nie żeby wcześniej ktoś mnie tym kijem obił i miałam doświadczenie. Przeszło, trzeba się cieszyć. Przy okazji wyszły na jaw braki w podręcznej apteczce: podstawowe leki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe są grubo, ponad dwa lata przeterminowane. Znaczy ostatnio byłam zdrowa jak byk! Własnie boli mnie gardło a tabletki do ssania, które kupiłam miesiąc temu w Tajlandii zniknęły. Nie wiem, gdzie mogłam upchnać, bo już wszystkie zakamarki przeszukałam!
W pracy jak zwykle, byle się nie przejmować za dużo, choć wychodzi na to, że powinnam napisać nowy program, bo wierni słuchacze się pojawili. Nie jest to trudne, byle tylko VPN działał i pozwolił na nagranie kilku programów pomocnicych.
W piatek, w ramach niecodziennych rozrywek, wzięłam udział (tylko bierny!) w autopsji. Przygotowałam się: kupiłam maseczkę do przesłonięcia ust i nosa, wzięłam ze sobą Vick VapoRub, by przegnać brzydkie zapachy (wysmarowałam się pod nosem, nic nie czułam), biały fartuch dostarczył zapraszający. Doświadczony patolog uporał się ze zwłokami w 50 min. Stwierdzam, że ludzka skóra jest niezwykle wytrzymała a piłowane kości śmierdzą! W autopsji brali też udział studenci z Indii. Jedna z nich ciągle zadawała mi pytania. Chyba wyglądałam na eksperta – lata spędzone przed telewizorem przy policyjnych i szpitalnych serialach na coś się przydały. Najbardziej jednak, owa młoda jednostka była zainteresowana kolejnym transportem zwłok. Jej koleżanka bowiem, uczestniczyła w autopsji świeżo -  powypadkowego ciała (dzień po wypadku) i ona też by chciała zobaczyć świeże zwłoki, takie które nie leżały w lodówce tygodniami. Hindusi z zainteresowaniem śledzili prawie każdy ruch ręki patologa, a lokalni studenci weszli do sali tylko na kilka minut, tak bardzo zainteresowani byli swoją przyszłą pracą.
oto ryż
Wyskoczyłam na ścieżkę rowerową: jest przejezdna, ale niestety upchana samochodami, bo to przecież weekend. Z wrażenia, że pojeżdżę, zapomniałam nakladki na siodełko, która uprzednio zdjęłam w czasie deszczu, i muzyki, więc było trochę twardo i nudno. Czaple nie chcą pozować do zdjęć, trudno.


niedziela, 1 września 2019

bezrowerowe zakończenie lata


Sierpień okazał się niezwykle burzowy, mokry i wietrzny. Rower przesiedział w schowku, a ja na kanapie. Po deszczach przyszła niespodzianka alergiczna a tuż po niej, wirus nieznany, ale na razie nie wybieram sie do lekarza, bo przez alergię musiałam sięgnąć do tabletek, więc chemii żadnej nie chcę.
Upały ustąpiły miejsca chłodnym porankom i wieczorom. Intelektualnie jestem w dołku a zaplanowane prace czekają na lepsze dni.



Zagapiłam się

Przyjechałam na miesięczny urlop do PL i zostałam. Od ponad roku odkrywam na nowo ojczyznę polszczyznę w samym centrum naszego pięknego kraj...