Nie w Korei, ale przejechane!
dystans, czas, przejechane kilometry od kupna licznika
Jazda w dwóch sesjach dziennie: rano i po południu, żeby uniknać upałów; temperatury wachały się między 24 a 37°C, wiatr wiał czasem nawet do 37km/h. Bołały plecy, barki,
kolana i szanowne 4 litery chyba najbardziej!
brzeg rzeki
Czwartego dnia minęły wszystkie złości, nieprzyjemności zostały zapomniane, mózg się wyłaczył. Ponieważ głównie poruszałam się po znajomej ścieżce, czasem ogarniała nuda (miałam tez muzyke), monotonia przerywana klaksonami
okazyjnych samochodów, które próbowały zepchnać mnie z drogi. Kilka razy wyjechałam poza ścieżkę, na specjalny pas wzdłuż drogi szybkiego
ruchu, ale halas i gorąco od ciężarowek to nie dla mnie. Głównie moje oczy widziały: asfalt, trawę, licznik, krzaczki, jezioro,
trawe, licznik, dziecioły, dużo srok i wróbli itd.
w studzienkach rosna rosliny (droga szybkiego ruchu)
W sobotę, gdy licznik wybił 626km chciałam rzucić rower w krzaki lub utopić w pobliskiej rzece i
wrocić piechotą do domu (miałam ok 9km do przejscia). Gdyby nadarzyła się taksowka, na pewno bym
skorzystała!
juz prawie koncowka polnych kwiatow
Jestem zmęczona, satysfakcji nie czuję, na rower nie spojrzę przez najbliższy tydzień albo i dłużej!